Frutti di mare...
Obiekt westchnień jednych, grymas zniesmaczenia u innych a jeszcze inni nie wiedzą co to. A to przecież jeden z filarów tak cenionej powszechnie kuchni śródziemnomorskiej. Charakterystyczny aromat a przede wszystkim niecodzienny jak na polskie obyczaje kulinarne wygląd tak przyciągają jak i odpychają amatorów dobrego jedzenia.
Mieszkając we Włoszech nieco dłużej trudno uniknąć skarbów morza i prędzej czy później człowiek staje a w zasadzie zasiada przed talerzem, z którego uśmiecha się ośmiornica albo kalmar. Ja byłam ogromnie ciekawa tych skarbów, gorzej z moim trudno reformowalnym mężem. Błeee, feeeee i tak dalej. No ale jakimś cudem udało mi się namówić go na "mrożonkę" czyli gotowe danie z morskim mixem i sosem. Wystarczyło makaron ugotować. I tak się zaczęło, okazało się, że nic nie śmierdzi i nawet ciekawie smakuje. Następnym krokiem było więc kupienie czegoś świeżego do przyrządzenia w domu bez kolorów, ulepszaczy i tak dalej. Na pierwszy ogień poszła więc impeppata di cozze. Czyli poszliśmy na ostro! :)
Potem jednak nadeszło znudzenie cozzami bo dość pracochłonne w przygotowaniu ze względu na żmudne czyszczenie muszli. No i trzeba uważać, żeby wyrzucić te nieświeże, które w opakowaniu były już otwarte albo te, które po przygotowaniu pozostały zamknięte.
Ryby - te nie budzą u nas słowian takiego zdziwienia. Ale raczej kiepsko u nas z dostępem do świeżej morskiej ryby. Tutaj oczywiście wszystko to wygląda inaczej. Ryba jest nie tylko dostępna w działach rybnych takich jak i widzimy w polskich hipermarketach ale praktycznie na każdym lokalnym
bazarku. Ten skarb odkryliśmy stosunkowo niedawno, jakoś długo "ciągnęliśmy" na polskich przyzwyczajeniach kulinarnych. A świeża dorada (orata) czy flądra (rombo) to skarb największy. Teraz przynajmniej raz w tygodniu gości na naszym stole taka ryba w najprostszym chyba znanym wariancie czyli z pieczonymi ziemniakami, w ziołach i z pomidorkami.
Frutti di mare poznajemy małymi krokami stopniując sobie nieco emocje. Odkryciem ostatnich tygodni są kalmary. Lokalny targ, na którym raz w tygodniu robimy warzywne zakupy oferuje również owoce morza. No i tak wpatrywaliśmy się w te cuda, że w końcu skusiliśmy się na kalmary. Dokładniej na ich
macki, które do złudzenia przypominają małe ośmiorniczki. To cudo przygotowane w pomidorowym sosie i podane ze spaghetti powaliło nas na kolana kiedy pierwszy raz je przygotowaliśmy. Teraz aż się wyrywamy na targ żeby znowu kupić ciufetti.
Kalmary to oprócz ciufetti również pierścienie czyli
płaszcz tego morskiego stworka pocięty niczym rurka w efekcie czego powstają pierścienie. Obtoczone w mące i usmażone na oleju są przepyszne. Anelli di calamari...mniam.
Przy okazji frutti di mare warto wspomnieć, że włoska kuchnia praktycznie nie istnieje bez pietruszki :) a już na pewno frutti di mare nie istniałyby gdyby nie świeża natka pietruszki. No i kolor też jakiś taki z włoskiej flagi wzięty :)
Zachęcam gorąco do łamania stereotypów, uprzedzeń szczególnie i do próbowania frutti di mare!